niedziela, 28 czerwca 2015

diez: imposible olvidar

  Widziałam, że niektórzy na mnie dziwnie patrzyli, gdy następnego dnia na salce wyciskałam z siebie wszystkie poty, wyżywając się jak nigdy na worku treningowym. Sara i trener ciągle pytali mnie, czy coś się dzieje. Okej, jednak te dziwne spojrzenia mówiły o tym, że ktoś się o mnie martwił. Nie było nas tu dużo, więc wszyscy się znali i to od razu było widać. Ostatnio, gdy jeden z chłopaków pokłócił się ze swoją wieloletnią dziewczyną, podobnie się zachowywał, ale ja nie chcę rozgłaszać tego, że rozstałam się z Alcantarą. Chyba nawet nie potrafię tego jeszcze wymówić na głos. Najbardziej chyba bolało to, że nie potrafiłam się postawić i wytłumaczyć mu wszystko dokładnie. Obwiniałam samą siebie, ale nie miałam też w tej chwili tyle odwagi i siły by zawalczyć. Bałam się jego powtórnego odrzucenia i wyśmiania.
  Zaraz po treningu dostałam telefon od brata, że zaraz następnego dnia miałam mieć sesje w Adidasie. Tłumaczył się, że wyskoczyli z tym tak z dnia na dzień, choć w głębi wiedziałam, że dostał informacje już dawno, a dopiero sobie o tym przypomniał. Z resztą, było to mało ważne. Od kilkunastu godzin funkcjonowałam, bo musiałam. Bez dodatkowych pozytywnych emocji, wiec było mi wszystko jedno. Nacho stwierdził przez telefon, że coś jest ze mną nie tak, że słyszy to w moim głosie. Automatycznie wytłumaczyłam się tym, że dopiero co wyszłam z salki i jestem naprawdę zmęczona. Na razie go zbyłam. Do tego wszystkiego dorzuciłam sobie jeszcze prawie pół dnia na pobliskiej siłowni. Do mieszkania wróciłam dopiero wieczorem, całkowicie wypompowania z sił.

  Musiałam nałożyć na całą siebie maską całkowicie kogoś innego. Musiałam przybrać całkiem inną postawę i wymazać wszystko to co czułam, by wyjść jakoś na sesji. Poza tym, miał być tam Nacho, a on ostatnio jest lepszy nawet od Sherlocka.
Na miejscu oczywiście pojawiłam się przed nim. Tam od razu zajęły się mną wizażystki i dopiero później przedstawiono mi całą damską kolekcję. Na całe szczęście nie byłam tam sama. Miałam prezentować ją wraz z jedną z piłkarek z żeńskiej sekcji FC Barcelony. Dobrze mi się pracowało. Nawet szczerze się uśmiechałam do aparatu, bo był tam jeden z asystentów fotografa, który ciągle nas rozśmieszał i flirtował z nami.
Gdzieś w połowie sesji zobaczyłam dopiero mojego brata, który ciągle rozmawiał o czymś z jednym przedstawicielem adidasa. Uśmiechał się do mnie, czyli pomyślał, że się dobrze bawię. Choć... Chyba bawiłam się dobrze, bo mogłam przestać myśleć przez chwilę o mnie i Rafinhi. Lecz nadal to bolało i we mnie tkwiło.
Trwało to pewnie dwie godziny, kiedy w końcu mogłyśmy się przebrać we własne ubrania. Gema gdzieś się śpieszyła, więc szybko się ze mną pożegnała i uciekła, a ja wyszłam z powrotem na salę, by spotkać jeszcze Ignacio.
   - Cześć, Maleńka! - zawołał, gdy tylko mnie zobaczył i na dodatek uwięził w niedźwiedzim uścisku. - Zdjęcia wyszły świetnie i sponsorzy są zadowoleni.
   - Tylko sponsorzy? - zaśmiałam się.
   - No, bo ja jestem z ciebie dumny. - Wzruszył ramionami jakby od niechcenia. - Jak się czujesz przed walką? Niewiele zostało.
   - Jest dobrze, Iganacio. - westchnęłam, wywracając oczami. - Stresuje się, ale to normalne. - powiedziałam, tak jakby to tylko o to chodziło. W mojej głowie siedział tylko temat walki i kłótni. - Trenuję i dążę do tego, by wygrać za kilka dni.
   - Tylko się nie przepracuj. - zaśmiał się. - Może wpadniesz wieczorem? Dawno u nas nie byłaś. Oficjalnie powiemy ci o ciąży Pauli.
   - Postaram się zajrzeć. Muszę dokładnie zbadać czy aby czasem już nie widać maleńkiego brzuszka z moim bratankiem albo bratanicą. - Mrugnęłam oczkiem do brata.
   - Tak właściwie to przyjdźcie oboje! - rzucił i spojrzał jakby za mnie, wyciągając do kogoś dłoń na powitanie. Obróciłam się i dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że obok mnie stoi Rafael. Zamilkłam i poczułam się taka maleńka. Cała radość z sesji prysła i znów wszystko przybrało szarych odcieni. Spuściłam wzrok i z trudem przełknęłam ślinę. Rafa był tak blisko, mogłam zabrać go na bok i jeszcze raz spróbować porozmawiać, ale poczułam wewnętrzną blokadę. On też nawet na mnie nie spojrzał.
   - Postaram się wieczorem wpaść. Pa, Nacho. - mruknęłam cicho i tak po prostu ruszyłam przed siebie w kierunku wyjścia.
   - Thaisa! - Usłyszałam jeszcze zdezorientowany krzyk brata, ale nawet się nie odwróciłam.

  Z salki wyciągnęła mnie Livia, która wcześniej wróciła z Mediolanu, z pokazu, w którym brała udział. Ciągle opowiadała o nowych trendach i o tym, jak to fajnie spławiało się napalonych facetów, mówiąc, że się kogoś ma. Ja zachowywałam zimną krew i próbowałam pokazywać po sobie, że cokolwiek jest nie tak jak powinno. Ona trajkotała jak najęta. a ja siedziałam i przytakiwałam.
   - Liv, będę się już zbierać, bo obiecałam Nacho, że wpadnę do nich wieczorem. - powiedziałam, odkładając na spodek filiżankę po gorącej czekoladzie, którą zamówiłyśmy w naszej ulubionej kawiarence. Tej samej, z której uciekłam razem z Rafą, gdy chcieliśmy zostawić Bartrę i Montero. Zawsze znajdzie się miejsce, z którego mamy jakieś wspomnienia, choć najmniejsze.
   - No dobrze, odprowadzę cię pod sam dom twojego braciszka, ale pod warunkiem, że opowiesz mi co jest grane. - podniosła się, zostawiając banknot na stoliku.
   - Ale co ma być? - Zmarszczyłam brwi. Naprawdę myślałam, że dobrze gram.
   - Jesteś jakaś dziwna. Niedostępna. - Wzruszyła ramionami i pożegnała się z kelnerką. Wyszłyśmy i skierowałyśmy się w stronę niedalekiego osiedla.
   - Zdaje ci się. To przez walkę. Sama wiesz, zbliża się wielkimi krokami. - odparłam, przygryzając dolną wargę.
   - W takim razie nie wiedziałam, że Rafinha też tak bardzo ją przeżywa, że zachowuje się podobnie do ciebie. - Spojrzała na mnie. - Oj daj spokój i powiedz mi co się dzieje!
   - Skąd wiesz jak zachowuje się Alcantara? - zapytałam niepewnie.
   - Marc mi mówił. Chłopaki pytali go o co chodzi, ale też nie chciał mówić. Pewnie wie Ney, Douglas albo Adriano. Z nimi się najbardziej trzyma. - mówiła spokojnie. - Ale powiesz mi się stało, prawda?
   - Pokłóciliśmy się.
   - Tyle zdołałam się domyślić.
   - Livia, proszę cię... Nie naciskaj, bo nie wiem czy chcę o tym rozmawiać. - Wywróciłam oczami. - Po prostu troszeczkę się nie dogadaliśmy w jednej kwestii...
   - Mała, ja nie dogaduję się z Marciem w wielu kwestiach. W który dzień pojedziemy do czyich rodziców czy gdzie zjemy wspólny obiad czy kolację, ale to nie są powody, by udawać, że druga osoba nie istnieje. - Zaczęła wymachiwać rękami. - Martwię się o ciebie i chciałabym pomóc. Musicie się zejść, bo jesteście dla siebie stworzeni!
   - Może jednak nie? - zapytałam szeptem.
   - Rozmawiałam ostatnio z Julią i Thiago. Oni sami przyznali, że Rafinha nigdy nie był taki jak z tobą. Ponoć miał jakieś tam swoje dziewczyny, ale to ty jesteś tą odpowiednią dla niego. Ledwo cię znają i mówią takie rzeczy.
   - No właśnie, nie znają mnie... Boże, Livia, ja naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Muszę skupić się na walce. Przepraszam cię, ale zadzwonię. - Spojrzałam na nią wymownie i przyśpieszyłam kroku, by zostawić ją za sobą. Włożyłam słuchawki do uszu i nastawiłam muzykę na całą głośność, byle w świętym spokoju dojść do celu.
Dotarłam pod same drzwi domu Nacho i Pauli, po czym zapytałam sama siebie, dlaczego tak właściwie tutaj przyszłam. Chciałam świętego spokoju, ale sytuacja po sesji wcale mi tego nie gwarantowała. Nie wiedziałam, że po nas mieli także fotografować chłopaków z męską kolekcją. Nacho pewnie myślał to za naturalne, że Rafael mi o tym powie. Niestety,..
Chciałam odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy drzwi się otworzyły i w progu zobaczyłam Ignacio. Jego mina mówiła sama za siebie, chciał pogadać.
   - Pytając Alcantary dlaczego się tak zachowujecie, usłyszałem, że to mało ważne. Ponawiając pytanie, odpowiedział bym zapytał ciebie.
   - Tak, Nacho, też się cieszę, że cię widzę. - mruknęłam i przeszłam obok niego, wchodząc do domu.
   - Co jest?
   - Głupia sprawa.
   - Coś ci zrobił?
   - Gdyby to była jego wina, nie wysyłałby cię tak pewnie do mnie.
   - Czyli to ty nabroiłaś? Porozmawiajcie i dojdźcie do porozumienia.
   - Daj spokój, braciszku. Dam radę.
   - Thaisa, martwię się. - westchnął.
   - Nagle wszyscy mówią to samo. - Pokręciłam głową. - Nie jestem już małą dziewczynką i dam sobie ze wszystkim radę. - dodałam i usłyszałam głos bratowej, która właśnie schodziła po schodach. Nacho zdążył mi szepnąć o tym, że nic jej jeszcze nie mówił, a po mojej minie zrozumiał, że tak miało zostać.

Kolejny rozdział, na który nie miałam wizji, również krótki, też wymęczony, ale pojawia się szybciej niż poprzedni. 
Jeżeli moje plany się nie poszerzą, następny rozdział będzie ostatnim. Oczywiście + epilog. 
Dziękuję za sporo komentarzy i wciąż na nie liczę, bo jak sami widzicie - motywują! 
PS. Żądam zdjęć z wczorajszego ślubu Thiago i Julii! 

niedziela, 14 czerwca 2015

nueve: llegaste tu

   Z treningu wróciłam dosyć zmęczona, wzięłam długą kąpiel i przygotowałam sobie szybki obiad, który zjadłam na kanapie przed telewizorem. Do mojej walki pozostał równiusieńki tydzień i choć starałam się zachować spokój, od środka zżerało mnie dosłownie wszystko. Bałam się przede wszystkim o rękę, ale ostatnio kupiłam dodatkową maść, która bardzo mi pomogła. Praktycznie już nic nie czuję. Martwiłam się o tytuł, bo ciężko do niego dążyłam. Pracowałam tyle ile było trzeba i miałam nadzieję, że na niego zasługuję. Jeżeli mi się nie uda, trudno. Będę próbować dalej. Moja przeciwniczka zaczęła trenować dużo wcześniej niż ja, więc ma większe doświadczenie, a ja mogę liczyć tylko na swój fart i umiejętności.
 Gdy tak wylegiwałam się i nic nie robiłam, usłyszałam dzwonek do drzwi, który zmusił mnie do podniesienia się. Podreptałam do wejścia i wpuściłam gościa do środka, mojego brata. Wiedziałam, że miał przyjechać, ale spodziewałam się go jakoś później. Chciał zabrać ode mnie jedną sokowirówkę. Ich się zepsuła, a ja w mieszkaniu miałam dwie. Jedną, którą kupiłam już dawno i drugą, którą raz wygrałam w jakimś losowaniu. Jedną mogłam im odstąpić. Moja bratowa uwielbiała kombinować z owocami, mieszać ich smaki i później częstować wszystkich dookoła, więc to urządzenie było dla niej podstawową rzeczą.
   - Nie wejdziesz dalej? - zapytałam, idąc do kuchni po pudełko z urządzeniem, a ten został w przedsionku.
   - Wpadłem tylko przejazdem, Coś ty taka jak z krzyża zdjęta? Myślałem, że będąc z Rafą ciągle tryskasz radością. - zaśmiał się i oparł bokiem o ścianę.
   - O to się nie martw. - Uśmiechnęłam się lekko i postawiłam obok niego pudełko. - Jestem wykończona po treningu, po prostu. - Wzruszyłam ramionami.
   - Wiesz co, Thaisa? - Nacho spojrzał tak na mnie inaczej, a ja usiadłam na niskiej szafce na buty, która stała przy ścianie obok drzwi. - Cieszę się, że jesteś zakochana. Wpadłaś po uszy.
   - No hej, wcale nie! - Oburzyłam się. Wewnątrz siebie wiedziałam, że jestem zakochana i jest mi dobrze z Rafinhą, ale na głos to brzmiało całkiem inaczej!
   - A jak? - Prawie wybuchnął śmiechem. - Uspokoiłaś się, częściej uśmiechasz i to widać, że ciągle o nim myślisz.
   - Głupoty pleciesz, Nacho. - Machnęłam ręką. - A może to tylko zwykła podpucha? To był pomysł Livii!
   - To znaczy? - Zmarszczył brew.
   - To znaczy, że miałam się zakręcić wokół kogoś grzecznego i kogo byś lubił, byś mi odpuścił to wszystko, by sponsorzy dali mi spokój z tamtym wyskokiem, a Rafa nadał się idealnie do tego! - Kiwnęłam głową, a on udał chwilę powagi, po czym zaczął się śmiać.
   - Wybacz siostrzyczko, ale gdybym cię nie znał, to może bym ci uwierzył. - mówił zadowolony. - Masz swój charakterek, zgrywasz niegrzeczną, ale nie byłabyś w stanie tak kogoś wykorzystać. - Wlepił we mnie wzrok, a ja tylko westchnęłam. Miał całkowitą rację, nie mogłam się z nim o to kłócić. Uśmiechnął się znów do mnie i usiadł obok. - To jak to w końcu jest?
   - Fakt, Liv to wymyśliła, ale wyśmiałam ją. W sumie też dopiero sobie o tym przypomniałam... Później ta cała znajomość z Alcantarą sama tak się potoczyła, że zostaliśmy parą. - dodałam. - Może nie wiem co to znaczy kochać faceta, bo wcześniej nigdy nie byłam zakochana, ale czuję się inaczej przy Rafinhi, to świetny facet i nie wyobrażam sobie jakby to było teraz bez niego.
   - No widzisz... - Objął mnie ramieniem. - Przyznanie się nic nie kosztuje. - Ucałował mnie w czubek głowy. - Wiesz... Ja też ci coś zdradzę, ale nie przyznawaj się Pauli, że wiesz, bo mi urwie głowę! - zaczął, a ja spojrzałam na niego pytająco. Nabrał powietrza w płuca i wypiął dumnie pierś. - Zostanę ojcem. - powiedział zadowolony, a ja aż pisnęłam i uwiesiłam się na ramieniu brata.
   - Będę ciocią! - zawołałam i ucałowałam go w policzek. - Bardzo się cieszę, Ignacio!

    Popołudniu spotkałam się na mieście z Sarą, której obiecałam pomóc w poszukiwaniach kreacji na przyjęcie zaręczynowe jej starszej siostry. Przez ten cały czas praktycznie zerkałam na swój telefon, na którym niestety nie było żadnego powiadomienia o nieodebranym połączeniu czy wiadomości. Napisałam wcześniej do Rafinhi czy spotkamy się wieczorem, ale nie odpisywał, ale to zazwyczaj to on zasypywał mnie wiadomościami gdy się nie widzieliśmy. Dziś było cicho, ale tłumaczyłam to tym, że pewnie wyszedł z chłopakami czy ojcem, rzucił gdzieś telefon lub po prostu nie ma czasu.
Po spotkaniu z koleżanką postanowiłam pójść do mieszkania mojego chłopaka. Nasze zakupy zakończyłyśmy w miejscu, które nie było bardzo daleko od osiedla, na którym mieszkał Alcantara, więc wybrałam spacer.
Miałam klucze do jego mieszkania, więc do klatki weszłam bez problemu. Z resztą on do mnie też miał. Tak było wygodniej. Wyskoczyłam szybko po schodach, mijając sąsiada Rafinhi, który schodził wraz ze swoją pięcioletnią córeczką i psem. Nacisnęłam na klamkę drzwi do mieszkania. Były otwarte więc od razu weszłam.
   - Rafinha! - zawołałam, ale nie usłyszałam jego odpowiedzi, tylko odgłosy z telewizora. - Rafa! - Powtórzyłam, ale po raz kolejny mi nie odpowiedział. Weszłam w głąb mieszkania i zobaczyłam go, siedzącego przy wysepce z butelką owocowego piwa w ręce i wpatrującego się w niewielki ekran telewizora, wbudowanego w szafkę kuchenną. - Cześć, nie słyszałeś jak wołałam? - Usiadłam tuż obok niego.
   - Hej. - odpowiedział cicho i dokończył to co miał w butelce, nie odrywając wzroku od ekranu. Był dziwny. A nawet bardziej, niż dziwny... To tak jakby nie on.
   - Rafa, czy coś się stało? - Zmarszczyłam brwi. On po prostu wstał, odłożył butelkę obok kosza na śmieci, obszedł wysepkę i wyłączył telewizor. Całe jego zachowanie mi nie pasowało.
   - A jak myślisz? - Podparł się dłońmi i spojrzał na mnie, a mnie całą aż zmroziło. Nie miałam pojęcia o co mogło mu chodzić. Żadnych grzechów nie pamiętam! Wzruszyłam ramionami i pokręciłam głową, czekając na jego dalsze słowa. - Jak to było? - zaśmiał się kpiąco pod nosem. - "Miałam się zakręcić wokół kogoś grzecznego i kogo byś lubił, byś mi odpuścił to wszystko, by sponsorzy dali mi spokój z tamtym wyskokiem, a Rafa nadał się idealnie do tego!" - mówił z dokładnie taką samą intonacją jak ja rano. Szczerze? Wmurowało mnie. Otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się w niego.
   - Rafinha, ale ja... - zaczęłam.
   - Następnym razem sprawdzaj czy domykasz drzwi lub rozmawiaj ciszej. - warknął, a ja otworzyłam usta. Musiał przyjść do mnie i usłyszeć kawałek mojej rozmowy z Nacho, a to wyrwał po prostu z kontekstu.
   - Rafael, ale nie usłyszałeś wszystkiego.. - zająknęłam się, a on prychnął.
   - I wiesz, chyba nie chciałbym słyszeć wszystkiego. - Był zły, wściekły i za razem rozbity. Ja chyba tak samo. Otworzyłam buzię i chciałam coś jeszcze dodać, ale on uniósł dłoń, przerywając mi. - Nie mam ochoty w tym momencie na kłótnie, więc po prostu wyjdź. - powiedział ostro, wbijając przy przy tym nóż w klatkę piersiową.
   - To nie jest prawda, Rafa! - pisnęłam, a on spuścił wzrok.
   - Proszę cię, wyjdź i już nie przychodź. - dodał ciszej i już na mnie nie spojrzał. Podniosłam się jakby w spowolnionym tempie. Nawet jak na niego patrzyłam, takiego poważnego i opanowanego, wszystko płynęło wolniej. Odwróciłam się i skierowałam do drzwi wyjściowych. Chyba nie docierało do mnie jeszcze to co przed chwilą się stało. Jakoś nie miałam nawet siły, by cokolwiek powiedzieć, wykrzyczeć, że to nieprawda. Że to co powiedziałam bratu, było zwykłą ściemą, że później się przyznałam jak to jest naprawdę. Zeszłam wolno na dół, nie zwracając uwagi na nic. Pod budynkiem złapałam wolną taksówkę i podałam kierowcy swój adres. Przez całą drogę wpatrywałam się tępo w przemijające ulice miasta, wyobrażając sobie na milion sposobów co mogłam zrobić, jak się wytłumaczyć, by Rafinha mi uwierzył. W głowie mogłam sobie snuć takie scenariusze, ale naprawdę nie zrobiłam nic. Pomyślałam też o tym, że to wina Nacho, bo on zaczął ten temat, a za chwile zrzuciłam wszystko na Liv, bo to był jej pomysł. Jednak skarciłam się w duchu przez to. To była niczyja wina, głupi przypadek, że piłkarz pojawił się w złym momencie, w złym miejscu i wyłapał to co nie powinien, jeszcze nie zostając do końca i tworząc sobie swoją prawdę.
Weszłam do swojego mieszkania i od razu skierowałam się do mojego miejsca ćwiczeń. Owinęłam dłonie specjalnym elastycznym bandażem i podeszłam do worka treningowego. Przybrałam postawę i zaczęłam uderzać w niego z całej siły. Chciałam wyrzucić z siebie całą energię i wszystko co złe, co dziś się wydarzyło.
Nawet nie wiem ile tak uderzałam i kopałam w ten worek, ale czułam, że zaczynam opadać z sił, a cała byłam mokra od potu. W pewnym momencie przestałam i przytuliłam się do wiszącego materiału wypakowanego po brzegi w ścinki i piasek. To był mój pierwszy worek, domowej roboty. Na nim zaczynałam, więc chciałam go mieć przy sobie w nowym mieszkaniu.
Czułam się bezsilna i taka... sama. Chciało mi się płakać, beczeć i wyć. To było okropne uczucie.
Po woli zaczęłam się zsuwać na ziemię, aż całkowicie na niej usiadłam, podkulając kolana pod brodę i zwijając się w kulkę. Poczułam łzy pod swoimi powiekami, a na po chwili na swoich policzkach. Zaczęłam szlochać ze spuszczoną głową i schowaną twarzą w kolanach.

Takie krótkie.. Ale kompletnie nie wiedziałam co jeszcze dopisać do tego rozdziału.
Właśnie skończyłam miesiąc praktyk i czas wrócić na dwa tygodnie do szkoły. To będzie koszmar... I tak sobie myślę, dlaczego jest tutaj coraz mniej komentarzy? :(

Obserwatorzy