sobota, 23 maja 2015

ocho: creo en ti

Czułam się jakbym wygrała los na loterii, taki z najważniejszą i najwspanialszą nagrodą, która była przeznaczona tylko i wyłącznie dla mnie. Ten poranek był jednym z tych najcudowniejszych, przez które na samą myśl, chciało mi się uśmiechać. Pobudka przy przystojnym facecie, który wpatruje się w Ciebie jak w obrazek i mówi, że mógłby tu z Tobą zostać i już nigdy nie wychodzić. Czego chcieć więcej na ten moment? Nawet zaczął mnie wkręcać, że specjalnie dla mnie odpuszcza sobie dziś trening, ale i tak wyszło na jaw, że mają go dziś dopiero o osiemnastej.
Spędziliśmy wspólnie poranek, zjedliśmy śniadanie i wylądowaliśmy przed telewizorem, przytuleni do siebie i komentując zabawnie wszystko to co się dało. Wtedy zaczął dzwonić mój telefon, więc chcąc czy nie chcąc, musiałam się zwlec z kanapy, co przy Rafie było nie lada wyzwaniem, bo przytrzymywał mnie i nie chciał puścić. Gdy jednak mi się udało i dotarłam do komórki, która leżała na stole w kuchni, ta przestała już dzwonić. Sprawdziłam połączenie, które okazało się od mojej przyjaciółki.
Skierowałam się na taras, zamykając za sobą szklane drzwi i posyłając przez nie lekki uśmiech piłkarzowi, który został przed telewizorem. Oparłam się o barierkę, spojrzałam na miasto i wybrałam numer Livii. Odebrała prawie natychmiastowo.
   - I jak tam, moja dwudziestko? - Usłyszałam w słuchawce jej radosny głos. - Wielki bałagan w mieszkaniu?
   - Nie przesadzajmy. - zaśmiałam się. - Rafael mi pomógł ogarnąć wszystko.
   - Ohoho, czyli został jeszcze później? - zapytała. - I widziałaś prezent ode mnie? - zachichotała. - Następnym razem gdy przyjdzie Rafa, możesz to wykorzystać!
   - Rozpakowywaliśmy je razem i wyobraź sobie, że jeszcze nie wyszedł. - powiedziałam tajemniczo, odwróciłam się przodem do szklanej ściany i widząc Rafe, który również rozmawiał przez telefon, przygryzłam dolną wargę.
   - Mała.. - Przeciągnęła. - Czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że mówiąc "rozpakowywaliśmy prezenty", miałaś na myśli dosłowne rozpakowywanie prezentu? No wiesz...
   - Może. - powiedziałam cicho, a ta aż pisnęła, przez co musiałam trochę odsunąć telefon od ucha.
   - Thaisa straciła dziewictwo! - zawołała, a ja pokręciłam głową. Znam ją już lata, ale nadal nie przestaje mnie zadziwiać.. - Jak ja się cieszę! Trafiłaś na świetnego mężczyznę! A już się bałam, że już nigdy tego nie zrobisz... Musisz mi opowiedzieć wszystko ze szczegółami!
    - Uspokój się. - Wywróciłam oczami, śmiejąc się. - Kiedy przyjdzie na to czas to może. - dodałam. - I nie świruj tak!
   - No po prostu się cieszę, a ty na mnie krzyczysz! Co ty na to, by spotkać się wieczorem? Marc mówił, że mają trening wieczorem, więc będziemy mieć ich z głowy.
   - Okej, jestem za.
   - To dobrze. Jeszcze się zgadamy, a teraz wracaj do tego swojego księcia, bo pewnie usycha z tęsknoty! - zaśmiała się. - Do zobaczenia, Mała! - Pożegnała się i rozłączyła, a ja tylko pokręciłam głową i schowałam urządzenie do tylnej kieszeni spodni. Skierowałam się z powrotem do środka, uśmiechając się ciągle do Rafy, który mnie obserwował, ale wciąż rozmawiał przez telefon. Weszłam do mieszkania i usiadłam obok niego, a on objął mnie ramieniem.
   - No dobrze, będziemy za godzinkę, do półtora. Do zobaczenia. - Zakończył z uśmiechem i odłożył telefon obok siebie, po czym spojrzał na mnie. 
   - Gdzie będziemy? - zapytałam, marszcząc czoło. 
   - Pamiętasz jak obiecałem ci dobry obiad? Zbieraj się! - Wyszczerzył się. Spytałam jeszcze kilka razy gdzie będziemy dokładnie, ale on był nieugięty. Ciągle się uśmiechał i mówił, że to tajemnica. Nawet wyjątkowo chronił swoją komórkę bym nie sprawdziła, z kim przed chwilą rozmawiał. Był okropny, ale jednocześnie kochany! 
Takim oto sposobem znalazłam się w mieszkaniu ojca Rafaela, który zaprosił nas na obiad. Zgodnie z tym, co mówił mój chłopak, była tam też jego siostra, która okazała się równie pozytywną osobą, jak członkowie ich rodziny, których już miałam okazję poznać.
Musiałam przyznać bez zająknięcia, że Mazinho był świetnym kucharzem. Nawet okazało się, że kiedyś miał swoją restaurację w Barcelonie, ale odsprzedał ją, gdy Thiago przeniósł się do Monachium, a Rafael do Vigo.
Z Thaisą znalazłyśmy wspólny język, obie lubiłyśmy sport i słuchaliśmy prawie tych samych zespołów. Dostałam też zaproszenie do Vigo, z czego Mazinho się śmiał, że tam czeka mnie konfrontacja z Valerią, mamą Rafy. Na żarty chciał mnie trochę postraszyć swoją byłą żoną, ale rodzeństwo szybko temu zapobiegło. Ogółem spędziłam bardzo miłe popołudnie i wieczór, po którym zostałam odprowadzona pod same drzwi do swojego mieszkania przez Rafinhę, dostając do tego buziaka na dobranoc.
   - Thaisa, jeszcze jedno! - zawołał, kiedy już naciskałam na klamkę, by wejść do środka. Odwróciłam się, a on wrócił i stanął tuż przede mną, słodko się uśmiechając. - Musisz mi coś obiecać... - Oparł się o framugę drzwi.
   - Mam się bać? - zaśmiałam się, a wyraz jego twarzy stał się jeszcze słodszy niż był. Nawet nie wiedziałam, że tak można...
   - Po prostu chciałbym żebyś przyszła jutro na mecz.
   - I ci pokibicować? - Uśmiechnęłam się.
   - No tak jakby. - Skinął głową. - Byłoby mi bardzo, bardzo miło!
   - W takim razie będę. - odpowiedziałam twierdząco, a on szeroko się uśmiechnął i pochylił, składając słodkiego całusa na moich wargach.
   - A to za co? - zawołałam za nim, gdy ten już kierował się drzwi windy. - Myślałam, że już dostałam buziaka na dobranoc. - zaśmiałam się.
   - Ten był za całokształt. - Puścił do mnie oczko i zniknął za metalową zasuwą. Tylko pokręciłam głową, uśmiechając się sama do siebie.

 Ubrana w koszulkę Barcelony z dwunastką na plecach i imieniem swojego chłopaka, usiadłam swoim zarezerwowanym miejscu. Po jednej mojej stronie miałam Liv, ubraną podobnie jak ja, tylko z innym numerem i imieniem. Odkąd zaczęła spotkać się z Marciem, zrobiła się z niej wielka i zagorzała fanka tego sportu. Po drugiej usiadł zaraz mój brat, który na meczach był częstszym bywalcem. Tuż przed samym meczem, dosiadło się do nas jeszcze dwie osoby, a mianowicie ojciec Rafaela i siostra, która od razu wymieniła się miejscem z Nacho, by siedzieć obok mnie. Sporo dyskutowałyśmy, a przed samym rozpoczęciem meczu, powiedziała, że koniecznie musimy sobie zrobić wspólne zdjęcie, które wstawiła na swój Instagram, oznaczając mnie i swojego brata.
 W końcu się zaczęło. Rafinha wyszedł w pierwszym składzie, przez co bardzo się ucieszyłam. Mogłam zawiesić na nim swój wzrok i nic innego nie oglądać. Był tak skupiony na grze, jakby nic innego wtedy nie istniało. Kochał to co robił. Ja miałam tak samo, bo gdy byłam na ringu, tylko to się liczyło.
Rafa zagrał świetne 70 minut, bo chwilę później trener postanowił go zamienić na całkiem nowy nabytek, o którym wszędzie było głośno - na Luisa Suareza. Zbliżając się do linii bocznej, spojrzał na trybunę, na której siedziała nasza grupka, lekko się uśmiechając. Wiedziałam, że cieszył się z tego, że tutaj jesteśmy. Dawał z siebie wszystko dla mnie, dla swojego ojca i siostry, bo widzę, że dla Alcantarów więzy rodzinne są naprawdę ważne.
Nie musieliśmy na nich długo czekać po meczu. Tak jakby specjalnie dla nas się śpieszyli. Marc od razu porwał Livię ze sobą, a Rafa z nami został. Przywitał się z ojcem, moim bratem i siostrą, po czym podszedł do mnie i mocno się przytulił.
   - Świetny mecz. - uśmiechnęłam się do niego.
   - Tylko szkoda, że nie udało mi się strzelić dla ciebie gola. - szepnął.
   - I tak byłeś niesamowity. - Wspięłam się lekko na palcach i ucałowałam go w policzek, a on objął mnie ramieniem i odwróciliśmy się do reszty, którzy nagle zaczęli rozmawiać na całkiem inne tematy, tak jakby wcale wcześniej nas nie obserwowali.

 Podniosłam powieki i ujrzałam opadającą i unoszącą się klatkę piersiową, na której spoczywała moja głowa i dłoń. Rafa nadal spał, a przez to wyglądał tak czarująco i bezbronnie, a i jeszcze uroku dodawały mu te zmierzwione włosy, odstające na wszystkie strony. Automatycznie sama się uśmiechałam. Uniosłam się lekko i delikatnie podparłam, by mieć na niego dobry widok. Mogłam tak cały czas, bo wiedziałam, że nie znudzi mi się ten widok.
Leżeliśmy razem w jego łóżku, w jego sypialni, w jego mieszkaniu, w którym byłam pierwszy raz. Dzień wcześniej spędziłam tutaj połowę dnia, a później po prostu zostałam na noc.
   - Przyglądasz mi się. - wymruczał, a ja się uśmiechnęłam. Wtedy otworzył oczy i sam się uśmiechnął. - Najpiękniejszy widok o poranku. - wyszczerzył się i cmoknął mnie w czubek nosa.
   - Pomyślałam dokładnie o tym samym. - zaśmiałam się i przytuliłam do niego, a on złapał za moją dłoń i ją uścisnął, po czym znów się zaśmiał. - Co jest? - Zmarszczyłam brew.
   - Nie, nic takiego. - Pokręcił głową, a ja zmierzyłam go wzrokiem. - Po prostu pomyślałem sobie, że jesteśmy tacy różni, a jednak podobni. - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na nasze splecione dłonie. Miał rację, bo moja była prawie biała, a jego ciemna. Jednak chcieliśmy podobnych rzeczy, myśleliśmy podobnie, lubiliśmy się bawić, kochaliśmy sport i to nas łączyło.
   - Jesteśmy jak biała i mleczna czekolada. - zachichotałam, a on sprawił wrażenie jakby przez chwilę się zamyślił.
   - Hej, podoba mi się to określenie! - zawołał i ledwo zdążyłam cokolwiek zrobić, on przeturlał się na mnie i zaczął łaskotać. Miałam łaskotki i to potworne, a on oczywiście lubił to wykorzystywać. Tak więc prosiłam, krzyczałam, ale on i tak musiał robić mi tym na złość. W końcu udało mi się od niego uwolnić i wygramoliłam się spod jego ciężaru. Ciężaru, choć przyjemnego. Na swojej połowie łóżka chciałam się podeprzeć, ale przeszkodził mi nagły przeszywający ból w kontuzjowanym nadgarstku. - Mała, wszystko w porządku? - zapytał Rafa, widząc mój grymas. Opadłam tylko bezsilnie na poduszkę.
   - Byłam idiotką, że przyłożyłam wtedy tej dziewczynie. Przed taką walką... - jęknęłam, czując jak wszystko ze mnie uchodzi. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie, jakby wszystko było przeciwko mnie. Miałam głupie myśli, że nie będę mogła już boksować tak jak samo jak wcześniej, że nie stanę do walki z Kobrą. Chciało mi się płakać.
   - Thaisa... - Przysunął się i odgarnął moje włosy, a ja lekko obróciłam głowę, by na niego spojrzeć. Po jego lekko zaskoczonej minie już czułam, że pewnie mam całe czerwone oczy i zaraz się popłaczę. Przylgnęłam do jego boku i schowałam twarz w klatce piersiowej. - Skarbie, będzie dobrze. - dodał, łapiąc za mój nadgarstek, przysuwając sobie go do ust i delikatnie całując.
   - A jeżeli nie?
   - Nie mów tak! - skarcił mnie i poczułam jak przesuwa do góry. - Spójrz na mnie. - powiedział i złapał za podbródek, unosząc go ku górze. - Gdzie ta silna i uparta dziewczyna, która wpadła do gabinetu brata, wydzierając się na niego i walcząca o swoje? - zapytał całkiem poważnie. - Nie chcę byś się poddała. Lekarz mówił, że jest coraz lepiej, a i tak masz jeszcze trochę czasu. Jesteś niesamowita i wiem, że wygrałabyś to nawet w gipsie. - mówił. Automatycznie poczułam się nawet lepiej. - Jeżeli będzie coś nie tak, odpuścisz, ale wszystko jest na dobrej drodze, więc walcz. Dla mnie. Pamiętaj, że wierzę w ciebie. - powiedział, a ja poczułam jak od środka cała topnieję. Takiego wsparcia zawsze potrzebowałam i on mi je dawał. Nie wiem co by było, gdybym miała takie załamanie, nie mając go.
   - Wtedy znokautowałabym ją już po jednym ciosie... - szepnęłam z lekkim uśmiechem. - Obiecuję, Rafael. Dziękuję, że jesteś.

Rozdział jest, jeszcze zapraszam do siebie na podstronę, gdzie zostawiłam dla Was pewną wiadomość :) moje-coppernicana.blogspot.com

poniedziałek, 11 maja 2015

siete: solamente tu

   Tego dnia postanowiłam poleniuchować i pozwoliłam sobie poleżeć w łóżku. W końcu to był mój dzień, moje dwudzieste urodziny. Dopiero byłam małą dziewczynką, którą trzeba było się zajmować, ale niestety lata leciały, a ja byłam coraz to starsza... Tak to leci, że się nie obejrzę, a już będę miała czterdzieści lat. Gdy w końcu wstałam, zeszłam na dół i wzięłam do ręki swój telefon, który leżał na kuchennym blacie. Widniały tam dwie wiadomości, obie z życzeniami. Jedne od trenera, a drugie od bardzo dalekiej krewnej ze Stanów, która co roku pamiętała o moich i Nacho urodzinach. Gdy byłam młodsza, przysyłała paczki, a teraz same życzenia. Jednak liczyła się oczywiście pamięć. Musiałam przyznać, że byłam odrobinę zdziwiona, bo każdego roku już od rana na mojej skrzynce widniało kilka wiadomości, od najbliższych znajomych, Livii.. Nawet Nacho z Paulą się nie odezwali! No nic, dopiero było południe, więc mieli czas.
Moja lodówka zaczynała świecić pustkami. Zjadłam na śniadanie ostatek płatków zbożowych z końcówką mleka, ubrałam się i wyszłam na zakupy. W markecie nieopodal kupiłam te podstawowe produkty oraz trochę łakoci na nudne wieczory, które pewnie spędzę na leniuchowaniu przed telewizorem. Wcześniej sama, teraz częściej z Rafą.
Po zakupach wyszłam pobiegać i zostałam w parku. Usiadłam na jednej z ławek i wyjęłam słuchawki z uszu. Spojrzałam na ekran komórki. Zero powiadomień. Tak naprawdę było mi przykro, że mało kto pamiętał o moich urodzinach. Nie byłam jedną z tych ponuraków, którzy nie lubią tego dnia. Nadal drzemało we mnie małe dziecko, które cieszy się z głupich, chociażby najkrótszych życzeń czy cukierka.
Wybrałam numer Rafinhi. Jego nie winiłam za to, bo nie miał prawa wiedzieć o moich urodzinach. Nie byliśmy ze sobą długo i nie przypominam sobie bym kiedykolwiek wspominała mu o tym, kiedy je obchodzę. Odczekałam trzy sygnały, kiedy usłyszałam jego niski i cudowny głos.
   - Cześć, słońce. - Usłyszałam, przez co automatycznie się uśmiechnęłam i poczułam przyjemne ciepło na sercu.
   - Hej, Rafa. Co słychać? - zapytałam.
   - W porządku, właśnie wychodzę z klubu, bo zostałem jeszcze na siłowni, a u ciebie?
   - Nic takiego. Trochę biegałam, jestem teraz w parku i tak sobie pomyślałam, że może byśmy się dziś spotkali?
   - Oj... - mruknął. - Bardzo bym chciał, ale moja siostra dziś przyjechała i będę dziś u ojca, ale obiecuję, że jutro zabiorę cię na pyszny obiad i spędzimy razem cudowne popołudnie. Może być? - mówił smutnym tonem.
   - Nie ma sprawy, ale będziesz musiał się postarać. - zaśmiałam się.
   - Gwarantuję ci, że będziesz zadowolona. - zamruczał.
   - Trzymam cię za słowo! - uśmiechnęłam się. - Będę już wracać do domu, kończę. I możesz pozdrowić ode mnie swojego tatę i moją imienniczkę!
   - Nie ma sprawy. - Wyobraziłam sobie jak się do mnie uśmiecha. - To do jutra! - dodał, ja również się pożegnałam i rozłączyłam. Już miałam wstawać, kiedy mój telefon sam zadzwonił. Livia. Uśmiechnęłam się i odebrałam.
   - Musisz do mnie przyjść! Jest źle! - Słyszałam jej zapłakany głos.
   - Liv, co się stało? - Przestraszyłam się.
   - Proszę, przyjdź! - jęknęła.
   - Okej, będę za jakieś pół godziny. - powiedziałam cicho i się rozłączyłam. Zaczęłam biec do swojego mieszkania. W głowie miałam milion myśli, co mogło przytrafić się mojej przyjaciółce. Nie wiem czemu, ale pomyślałam od razu o tym, że coś się stało pomiędzy nią i Marciem... Wróciłam, wzięłam naprawdę szybki prysznic, wysuszyłam się, ubrałam i znów wyszłam, wsiadając w pierwszy lepszy autobus, który jechał pod dom Livii.

Gdy wpadłam do domu przyjaciółki, zastałam ją z rozmazanym makijażem i w rozsypce. Jej rodziców nie było, więc usiadłyśmy z herbatą w salonie i pozwoliłam się jej wypłakać. Miałam rację, bo chodziło o Marca! Piekielnie pokłócili się o jego byłą... Musiałam ją jakoś pocieszyć, choć zawsze powtarzałam, że nie jestem w tym dobra i nigdy nie wiem co powiedzieć.
Pod wieczór Livia poprosiła mnie byśmy poszły jednak do mnie, nie chce ryzykować, gdyby Marc miał tutaj do niej przyjść. Nie chciała z nim na razie gadać. Poczekałam aż doprowadzi się do porządku i wyszłyśmy. Wybrałyśmy spokojny spacer, więc chwilę nam zeszło, zanim dotarłyśmy do mnie.
Otworzyłam drzwi, obie weszłyśmy do mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi i dopiero wtedy włączyłam światło i o mało co nie dostałam zawału... Wszyscy, których w tym momencie zobaczyłam swoim salonie, razem z Livią, krzyknęli głośne "Niespodzianka!". Musiałam przyznać, że przez tę sprawę z Liv, całkowicie zapomniałam o swoich urodzinach! Zobaczyłam Sarę wraz z kilkoma chłopakami z salki, Sergiego z Coral, Gerarda, a nawet Neymar i Douglas, których poznałam na ostatnich imprezach i bardzo polubiłam, bo trzymali się z Rafinhą. Do tego partnerka tego drugiego, mój brat z Paulą, Rafael oraz Livia, która przytuliła się mocno do boku Marca.
   - Ty! - Wskazałam na przyjaciółkę, mierząc ją wzrokiem. - A ja ci uwierzyłam! - Prawie krzyknęłam, a ona się zaśmiała i wróciła do mnie, przytulając i składając życzenia.
   - Pewnie myślałaś, że zapomnieliśmy? - wyszczerzyła się i uścisnęła mnie jeszcze mocniej. - Musieliśmy to jakoś przygotować!
   - Powiedzmy.. - Pokręciłam głową i spojrzałam za stojącego za nią Bartrę. - A na ciebie wygadywała takie rzeczy...
   - Musiałem się poświęcić dla dobra sprawy. - Udał poszkodowanego. - Ale za to udowodniła, że nie tylko jest dobrą modelką, ale i aktorką. - dodał i przytulił mnie. - Wszystkiego dobrego, Thaisa!
 Zaraz po nich dostąpił mnie Nacho z Paulą, którzy stali przy mnie bardzo długo. Przestali mi składać życzenia dopiero wtedy, gdy zniecierpliwiony Gerard, domagał się powitania ze mną. Później już cała reszta ustawiła się w kolejkę, z czego chciało mi się śmiać.
   - Wszystkiego najlepszego. - Usłyszałam tuż za sobą cichy i niski męski głos. Należał do Rafy, którego nie było w życzeniowej kolejce. Czekał cierpliwie na uboczu, ciągle na mnie patrząc i uśmiechając się pod nosem. Odwróciłam się z szerokim uśmiechem, a on wtedy zamknął mnie w mocnym uścisku.
   - Kłamca.. - westchnęłam, a on się cicho zaśmiał.
   - W tym co powiedziałem nie było ani krzty kłamstwa. - Zadowolony pokręcił głową. - Thaisa jest u ojca, byłem tam dziś, a jutrzejszy obiad nadal jest aktualny. - powiedział.
   - Wiemy, że chcecie się sobą nacieszyć i w ogóle, ale trzeba wznieść toast za solenizantkę. - podszedł do nas Neymar i wręczył po kieliszku z szampanem, po czym zaprowadził do do stołu, na którego środku stał duży tort ze świeczkami. Kazano mi pomyśleć życzenie i je zdmuchnąć. Co sobie zażyczyłam? Chciałam mieć ich wszystkich zawsze przy sobie, rodzinę i przyjaciół.

  Ostatni goście wyszli dopiero po północy. No prawie ostatni, bo był jeszcze Rafa. Gdy zamknęłam drzwi, piłkarz zniósł z salonu ostatnie zabrudzone szklanki i włożył je do zmywarki.
   - Jesteś kochany. - Uśmiechnęłam się do niego, podeszłam i skradłam mu całusa. - I jestem dziś pod wrażeniem zachowania mojego brata. Po raz pierwszy widział nas razem, o nic nie wypytywał i nie mówił nic głupiego...
   - Za bardzo na niego narzekasz... Nacho jest przecież w porządku. - Objął mnie i przyciągnął do siebie. - Może w końcu dotarło do niego, że jednak potrafisz o siebie zadbać?
   - Może... - Wzruszyłam ramionami. - Ale teraz chcę zobaczyć swoje prezenty! Cały wieczór na to czekałam! - Wyszczerzyłam się i pociągnęłam go za sobą. Usiedliśmy na sofie i wyjęłam wszystkie woreczki i pakunki, które były złożone pod szklanym stolikiem. Dostałam kwiaty, biżuterię, kosmetyki i inne drobiazgi. Jako ostatni został mi prezent od Livii i Marca. Była tam duża kartka z życzeniami, kolczyki i... Ona chyba zgłupiała.
   - Hej, co tam jeszcze masz? - zapytał zaciekawiony chłopak, bo tak nagle odłożyłam pakunek na bok.
   - Nie nic, nic. - Potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. - To wszystko.
   - Mylisz się. Nie znalazłaś tutaj prezentu ode mnie. - zaśmiał się i wstał. Podszedł do komody i zabrał z niej niewielki, ciemny woreczek, którego wcześniej jakoś tam nie zauważyłam. Usiadł z powrotem i mi go wręczył. Uśmiechnęłam się i zajrzałam do środka. Było tam czarne, podłużne i eleganckie pudełeczko. Wyjęłam je i otworzyłam. Była w niej bransoletka, cienka i delikatna. Wyjęłam ją i przyjrzałam się dokładnie czterem zawieszkom. Dwie literki, T oraz R, a także maleńka futbolówka i rękawica bokserska. Czułam jak samowolnie się uśmiecham. - Podoba się? - zapytał, a ja na niego spojrzałam.
   - Rafa, ja... - zaśmiałam się. - Nie wiem co powiedzieć. Jest cudowna! - pisnęłam, usiadłam okrakiem na jego kolanach i mocno się w niego wtuliłam. - Bardzo dziękuję!
   - Nie ma za co. - Odgarnął kosmyk włosów z mojego policzka. - A teraz mi powiedz co jeszcze kupiła ci Livia?
   - Nie. - zaśmiałam się i pokręciłam głową.
   - Na pewno? - Uniósł brew, a ja pokiwałam głową. - Okej.. - powiedział zadowolony. Złapał mocno za moje nadgarstki i uniósł do góry, unieruchamiając mnie. W jego oczach widziałam ten błysk, a usta wygiął w swój cwaniacki uśmieszek. Miał przewagę, to fakt. Jednak może nie taką olbrzymią, jak mogłoby mu się wydawać... Pochyliłam się i delikatnie musnęłam jego wargi, po czym wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia. Chciałam odwrócić jego uwagę od pytania o prezent. Uśmiechnął się szeroko i to on wpił się w moje usta, całując tak łapczywie i zarazem namiętnie, jakby za chwile miało wszystko zniknąć. Zawsze przy jego pocałunkach czułam, że się unoszę i zapominam o wszystkim. Po chwili poluzował uścisk na moich nadgarstkach i swoje dłonie umieścił na moich biodrach, delikatnie je pocierając. Wsunęłam palce w jego włosy, a drugą dłoń położyłam na jego policzku.
Czułam jak jego ręce przesuwają się wyżej i dotykają skóry pod moją bluzką. Poczułam przyjemny dreszcz, który rozchodził się od dotyku jego opuszków palców, który działał na mnie hipnotyzująco. Miałam wrażenie, że nie wiedział na ile może sobie pozwolić, bo wcześniej ograniczaliśmy się tylko do pocałunków i przytulania się. Uwielbiam tego chłopaka całą sobą i jestem co do tego całkowicie pewna.
Zsunęłam swoje dłonie nieco niżej i chwyciłam za skrawek materiału jego T-shirtu, unosząc go do góry i odsłaniając po woli jego idealny brzuch i tors. Rzuciłam go gdzieś za siebie i pozwoliłam Rafie zrobić to samo z moją bluzką, po czym przylgnęłam cała do jego rozpalonego ciała. Nigdy nie byłam tak blisko z facetem i chyba odczuwałam lekki strach, zmieszany z podnieceniem. Czułam jak moje serce i oddech przyśpieszają, gdy bardzo delikatnie i wolno zsuwał z ramion paski mojego stanika. Ponownie przeniósł dłonie na materiał moich spodni, przez co od razu zatęskniłam za jego dotykiem na moim nagim ciele, który wywoływał u mnie ciarki i przyjemne dreszcze. Nagle przycisnął mnie mocniej do siebie i uniósł nas do góry. Automatycznie złapałam się za jego ramiona, a nogami kurczowo oplotłam jego biodra.
Przez całą drogę do mojego łóżka nie przestawał mnie całować, tocząc zawziętą walkę naszych języków i delikatnie masując przy tym moje podniebienie. Ułożył mnie na zimnej pościeli i zawisnął nade mną, patrząc na mnie, jakbym była jedyną kobietą na świecie i należała tylko do niego. Przez to wszystko czułam jak się czerwienię i zaczyna mi się robić gorąco. Pochylił się i dotknął wargami mojej szyi, składając na niej pojedynczy pocałunek, kolejny niżej, i niżej, i niżej... Poczułam go tuż przy krawędzi moich spodni i wtedy zaczął kreślić drogę powrotną do góry. Obsypywał mój dekolt i szyję gorącymi pocałunkami, a ja miałam wrażenie, że za chwilę się rozpłynę.
   - Rafinha... - szepnęłam, a on ledwo odczuwalnie złapał zębami za mój podbródek, a później lekko potarł czubek swojego nosa, o mój. - Rafa, ja nigdy... - Przerwał mi pocałunkiem, po czym uniósł lekko głowę i spojrzał mi głęboko w oczy.
   - Nigdy, przenigdy nie zrobię nic wbrew tobie. - powiedział niskim i lekko ochrypniętym głosem, a mnie znów zrobiło się od tego gorąco. Ciągle na mnie patrzył i czekał na jakąkolwiek moją reakcję. Uniosłam dłoń i położyłam ją na jego policzku.
   - Ale ja ciebie chcę. - powiedziałam pewnie. - Tylko ciebie. - dodałam z lekkim uśmiechem, a jego twarz automatycznie pojaśniała, znów zagościł na niej ten cwaniacki uśmieszek i wpił się w moje wargi.
Szybko pozbyliśmy się naszych spodni i zostaliśmy w samej bieliźnie. Ciągle czułam jego dłonie, które były chyba już wszędzie. W końcu dostały się do zapięcia mojego stanika i pozbył się go powolnymi ruchami, co działało na mnie niczym narkotyk. Jego dłonie i usta drażniły i za razem pieściły moje piersi, a ja czułam, że za moment rozpadnę się na milion kawałeczków. To i tak było nic, w porównaniu z tym co doświadczyłam w momencie gdy dotykał wewnętrznej części moich ud, tuż przy materiale koronkowych majtek, których chwilę później i tak nie miałam na sobie. Pomogłam mu pozbyć się jego bokserek, po czym splótł palce naszych dłoni i poczułam jak delikatnie we mnie wchodzi. Jęk stłumiłam wbijając zęby w jego ramię i paznokcie wolnej dłoni w jego gorące i czekoladowe plecy. Poruszał się we mnie tak, że odchodziłam od swoich zmysłów, mój oddech był coraz szybszy, a serce biło tak szybko, jakby chciało wyrwać się z mojej piersi. Kochał się ze mną tak delikatnie, długo i z uczuciem, co utwierdzało to, jakim jest cudownym facetem, co całkowicie stłumiło ból pierwszego razu.
Uderzała we mnie na przemiennie fala gorąca i zimna, czułam cholernie przyjemne dreszcze i skurcze, gdy on wypełniał mnie całą. W jednym momencie oboje wydaliśmy z siebie ostatni krzyk i Rafa opadł na materac tuż obok mnie. Wciąż ściskał moją dłoń, jakby nigdy nie chciał jej puścić. Leżeliśmy tak obok siebie przez kilkanaście sekund, próbując umiarkować swój oddech. Po chwili Rafa odwrócił się na bok i przyciągnął mnie do siebie, a ja mocni się w niego wtuliłam. Czułam się jakby wyczerpana ze wszystkich sił, ale mi było dobrze, szczególnie w jego objęciach i wdychając zapach jego skóry, który tak bardzo uwielbiałam.
   - Czerwony komplet bielizny. - powiedziałam cicho, prosto do jego ucha.
   - Hmm? - mruknął.
   - Prezent od Livii. - dodałam, po czym nastało kilka krótkich sekund ciszy i usłyszałam jego śmiech. Przesunął delikatnie wewnętrzną stroną dłoni po moim kręgosłupie, znów wywołując u mnie dreszcze i ucałował mój czubek nosa.
   - Słodkich snów. - szepnął, czym znów wywołał u mnie lekki uśmiech. Schowałam głowę w zagłębieniu jego szyi i przymknęłam powieki, wsłuchując się w bicie jego serca i miarowy oddech.

Cztery dni! Tylko tyle dzieli mnie od rozpoczęcia praktyk i pożegnania się na jakiś czas ze szkołą! :)

Obserwatorzy