Czułam się jakbym wygrała los na loterii, taki z najważniejszą i najwspanialszą nagrodą, która była przeznaczona tylko i wyłącznie dla mnie. Ten poranek był jednym z tych najcudowniejszych, przez które na samą myśl, chciało mi się uśmiechać. Pobudka przy przystojnym facecie, który wpatruje się w Ciebie jak w obrazek i mówi, że mógłby tu z Tobą zostać i już nigdy nie wychodzić. Czego chcieć więcej na ten moment? Nawet zaczął mnie wkręcać, że specjalnie dla mnie odpuszcza sobie dziś trening, ale i tak wyszło na jaw, że mają go dziś dopiero o osiemnastej.
Spędziliśmy wspólnie poranek, zjedliśmy śniadanie i wylądowaliśmy przed telewizorem, przytuleni do siebie i komentując zabawnie wszystko to co się dało. Wtedy zaczął dzwonić mój telefon, więc chcąc czy nie chcąc, musiałam się zwlec z kanapy, co przy Rafie było nie lada wyzwaniem, bo przytrzymywał mnie i nie chciał puścić. Gdy jednak mi się udało i dotarłam do komórki, która leżała na stole w kuchni, ta przestała już dzwonić. Sprawdziłam połączenie, które okazało się od mojej przyjaciółki.
Skierowałam się na taras, zamykając za sobą szklane drzwi i posyłając przez nie lekki uśmiech piłkarzowi, który został przed telewizorem. Oparłam się o barierkę, spojrzałam na miasto i wybrałam numer Livii. Odebrała prawie natychmiastowo.
- I jak tam, moja dwudziestko? - Usłyszałam w słuchawce jej radosny głos. - Wielki bałagan w mieszkaniu?
- Nie przesadzajmy. - zaśmiałam się. - Rafael mi pomógł ogarnąć wszystko.
- Ohoho, czyli został jeszcze później? - zapytała. - I widziałaś prezent ode mnie? - zachichotała. - Następnym razem gdy przyjdzie Rafa, możesz to wykorzystać!
- Rozpakowywaliśmy je razem i wyobraź sobie, że jeszcze nie wyszedł. - powiedziałam tajemniczo, odwróciłam się przodem do szklanej ściany i widząc Rafe, który również rozmawiał przez telefon, przygryzłam dolną wargę.
- Mała.. - Przeciągnęła. - Czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że mówiąc "rozpakowywaliśmy prezenty", miałaś na myśli dosłowne rozpakowywanie prezentu? No wiesz...
- Może. - powiedziałam cicho, a ta aż pisnęła, przez co musiałam trochę odsunąć telefon od ucha.
- Thaisa straciła dziewictwo! - zawołała, a ja pokręciłam głową. Znam ją już lata, ale nadal nie przestaje mnie zadziwiać.. - Jak ja się cieszę! Trafiłaś na świetnego mężczyznę! A już się bałam, że już nigdy tego nie zrobisz... Musisz mi opowiedzieć wszystko ze szczegółami!
- Uspokój się. - Wywróciłam oczami, śmiejąc się. - Kiedy przyjdzie na to czas to może. - dodałam. - I nie świruj tak!
- No po prostu się cieszę, a ty na mnie krzyczysz! Co ty na to, by spotkać się wieczorem? Marc mówił, że mają trening wieczorem, więc będziemy mieć ich z głowy.
- Okej, jestem za.
- To dobrze. Jeszcze się zgadamy, a teraz wracaj do tego swojego księcia, bo pewnie usycha z tęsknoty! - zaśmiała się. - Do zobaczenia, Mała! - Pożegnała się i rozłączyła, a ja tylko pokręciłam głową i schowałam urządzenie do tylnej kieszeni spodni. Skierowałam się z powrotem do środka, uśmiechając się ciągle do Rafy, który mnie obserwował, ale wciąż rozmawiał przez telefon. Weszłam do mieszkania i usiadłam obok niego, a on objął mnie ramieniem.
- No dobrze, będziemy za godzinkę, do półtora. Do zobaczenia. - Zakończył z uśmiechem i odłożył telefon obok siebie, po czym spojrzał na mnie.
Spędziliśmy wspólnie poranek, zjedliśmy śniadanie i wylądowaliśmy przed telewizorem, przytuleni do siebie i komentując zabawnie wszystko to co się dało. Wtedy zaczął dzwonić mój telefon, więc chcąc czy nie chcąc, musiałam się zwlec z kanapy, co przy Rafie było nie lada wyzwaniem, bo przytrzymywał mnie i nie chciał puścić. Gdy jednak mi się udało i dotarłam do komórki, która leżała na stole w kuchni, ta przestała już dzwonić. Sprawdziłam połączenie, które okazało się od mojej przyjaciółki.
Skierowałam się na taras, zamykając za sobą szklane drzwi i posyłając przez nie lekki uśmiech piłkarzowi, który został przed telewizorem. Oparłam się o barierkę, spojrzałam na miasto i wybrałam numer Livii. Odebrała prawie natychmiastowo.
- I jak tam, moja dwudziestko? - Usłyszałam w słuchawce jej radosny głos. - Wielki bałagan w mieszkaniu?
- Nie przesadzajmy. - zaśmiałam się. - Rafael mi pomógł ogarnąć wszystko.
- Ohoho, czyli został jeszcze później? - zapytała. - I widziałaś prezent ode mnie? - zachichotała. - Następnym razem gdy przyjdzie Rafa, możesz to wykorzystać!
- Rozpakowywaliśmy je razem i wyobraź sobie, że jeszcze nie wyszedł. - powiedziałam tajemniczo, odwróciłam się przodem do szklanej ściany i widząc Rafe, który również rozmawiał przez telefon, przygryzłam dolną wargę.
- Mała.. - Przeciągnęła. - Czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że mówiąc "rozpakowywaliśmy prezenty", miałaś na myśli dosłowne rozpakowywanie prezentu? No wiesz...
- Może. - powiedziałam cicho, a ta aż pisnęła, przez co musiałam trochę odsunąć telefon od ucha.
- Thaisa straciła dziewictwo! - zawołała, a ja pokręciłam głową. Znam ją już lata, ale nadal nie przestaje mnie zadziwiać.. - Jak ja się cieszę! Trafiłaś na świetnego mężczyznę! A już się bałam, że już nigdy tego nie zrobisz... Musisz mi opowiedzieć wszystko ze szczegółami!
- Uspokój się. - Wywróciłam oczami, śmiejąc się. - Kiedy przyjdzie na to czas to może. - dodałam. - I nie świruj tak!
- No po prostu się cieszę, a ty na mnie krzyczysz! Co ty na to, by spotkać się wieczorem? Marc mówił, że mają trening wieczorem, więc będziemy mieć ich z głowy.
- Okej, jestem za.
- To dobrze. Jeszcze się zgadamy, a teraz wracaj do tego swojego księcia, bo pewnie usycha z tęsknoty! - zaśmiała się. - Do zobaczenia, Mała! - Pożegnała się i rozłączyła, a ja tylko pokręciłam głową i schowałam urządzenie do tylnej kieszeni spodni. Skierowałam się z powrotem do środka, uśmiechając się ciągle do Rafy, który mnie obserwował, ale wciąż rozmawiał przez telefon. Weszłam do mieszkania i usiadłam obok niego, a on objął mnie ramieniem.
- No dobrze, będziemy za godzinkę, do półtora. Do zobaczenia. - Zakończył z uśmiechem i odłożył telefon obok siebie, po czym spojrzał na mnie.
- Gdzie będziemy? - zapytałam, marszcząc czoło.
- Pamiętasz jak obiecałem ci dobry obiad? Zbieraj się! - Wyszczerzył się. Spytałam jeszcze kilka razy gdzie będziemy dokładnie, ale on był nieugięty. Ciągle się uśmiechał i mówił, że to tajemnica. Nawet wyjątkowo chronił swoją komórkę bym nie sprawdziła, z kim przed chwilą rozmawiał. Był okropny, ale jednocześnie kochany!
Takim oto sposobem znalazłam się w mieszkaniu ojca Rafaela, który zaprosił nas na obiad. Zgodnie z tym, co mówił mój chłopak, była tam też jego siostra, która okazała się równie pozytywną osobą, jak członkowie ich rodziny, których już miałam okazję poznać.
Musiałam przyznać bez zająknięcia, że Mazinho był świetnym kucharzem. Nawet okazało się, że kiedyś miał swoją restaurację w Barcelonie, ale odsprzedał ją, gdy Thiago przeniósł się do Monachium, a Rafael do Vigo.
Z Thaisą znalazłyśmy wspólny język, obie lubiłyśmy sport i słuchaliśmy prawie tych samych zespołów. Dostałam też zaproszenie do Vigo, z czego Mazinho się śmiał, że tam czeka mnie konfrontacja z Valerią, mamą Rafy. Na żarty chciał mnie trochę postraszyć swoją byłą żoną, ale rodzeństwo szybko temu zapobiegło. Ogółem spędziłam bardzo miłe popołudnie i wieczór, po którym zostałam odprowadzona pod same drzwi do swojego mieszkania przez Rafinhę, dostając do tego buziaka na dobranoc.
- Thaisa, jeszcze jedno! - zawołał, kiedy już naciskałam na klamkę, by wejść do środka. Odwróciłam się, a on wrócił i stanął tuż przede mną, słodko się uśmiechając. - Musisz mi coś obiecać... - Oparł się o framugę drzwi.
- Mam się bać? - zaśmiałam się, a wyraz jego twarzy stał się jeszcze słodszy niż był. Nawet nie wiedziałam, że tak można...
- Po prostu chciałbym żebyś przyszła jutro na mecz.
- I ci pokibicować? - Uśmiechnęłam się.
- No tak jakby. - Skinął głową. - Byłoby mi bardzo, bardzo miło!
- W takim razie będę. - odpowiedziałam twierdząco, a on szeroko się uśmiechnął i pochylił, składając słodkiego całusa na moich wargach.
- A to za co? - zawołałam za nim, gdy ten już kierował się drzwi windy. - Myślałam, że już dostałam buziaka na dobranoc. - zaśmiałam się.
- Ten był za całokształt. - Puścił do mnie oczko i zniknął za metalową zasuwą. Tylko pokręciłam głową, uśmiechając się sama do siebie.
Ubrana w koszulkę Barcelony z dwunastką na plecach i imieniem swojego chłopaka, usiadłam swoim zarezerwowanym miejscu. Po jednej mojej stronie miałam Liv, ubraną podobnie jak ja, tylko z innym numerem i imieniem. Odkąd zaczęła spotkać się z Marciem, zrobiła się z niej wielka i zagorzała fanka tego sportu. Po drugiej usiadł zaraz mój brat, który na meczach był częstszym bywalcem. Tuż przed samym meczem, dosiadło się do nas jeszcze dwie osoby, a mianowicie ojciec Rafaela i siostra, która od razu wymieniła się miejscem z Nacho, by siedzieć obok mnie. Sporo dyskutowałyśmy, a przed samym rozpoczęciem meczu, powiedziała, że koniecznie musimy sobie zrobić wspólne zdjęcie, które wstawiła na swój Instagram, oznaczając mnie i swojego brata.
W końcu się zaczęło. Rafinha wyszedł w pierwszym składzie, przez co bardzo się ucieszyłam. Mogłam zawiesić na nim swój wzrok i nic innego nie oglądać. Był tak skupiony na grze, jakby nic innego wtedy nie istniało. Kochał to co robił. Ja miałam tak samo, bo gdy byłam na ringu, tylko to się liczyło.
Rafa zagrał świetne 70 minut, bo chwilę później trener postanowił go zamienić na całkiem nowy nabytek, o którym wszędzie było głośno - na Luisa Suareza. Zbliżając się do linii bocznej, spojrzał na trybunę, na której siedziała nasza grupka, lekko się uśmiechając. Wiedziałam, że cieszył się z tego, że tutaj jesteśmy. Dawał z siebie wszystko dla mnie, dla swojego ojca i siostry, bo widzę, że dla Alcantarów więzy rodzinne są naprawdę ważne.
Nie musieliśmy na nich długo czekać po meczu. Tak jakby specjalnie dla nas się śpieszyli. Marc od razu porwał Livię ze sobą, a Rafa z nami został. Przywitał się z ojcem, moim bratem i siostrą, po czym podszedł do mnie i mocno się przytulił.
- Świetny mecz. - uśmiechnęłam się do niego.
- Tylko szkoda, że nie udało mi się strzelić dla ciebie gola. - szepnął.
- I tak byłeś niesamowity. - Wspięłam się lekko na palcach i ucałowałam go w policzek, a on objął mnie ramieniem i odwróciliśmy się do reszty, którzy nagle zaczęli rozmawiać na całkiem inne tematy, tak jakby wcale wcześniej nas nie obserwowali.
Podniosłam powieki i ujrzałam opadającą i unoszącą się klatkę piersiową, na której spoczywała moja głowa i dłoń. Rafa nadal spał, a przez to wyglądał tak czarująco i bezbronnie, a i jeszcze uroku dodawały mu te zmierzwione włosy, odstające na wszystkie strony. Automatycznie sama się uśmiechałam. Uniosłam się lekko i delikatnie podparłam, by mieć na niego dobry widok. Mogłam tak cały czas, bo wiedziałam, że nie znudzi mi się ten widok.
Leżeliśmy razem w jego łóżku, w jego sypialni, w jego mieszkaniu, w którym byłam pierwszy raz. Dzień wcześniej spędziłam tutaj połowę dnia, a później po prostu zostałam na noc.
- Przyglądasz mi się. - wymruczał, a ja się uśmiechnęłam. Wtedy otworzył oczy i sam się uśmiechnął. - Najpiękniejszy widok o poranku. - wyszczerzył się i cmoknął mnie w czubek nosa.
- Pomyślałam dokładnie o tym samym. - zaśmiałam się i przytuliłam do niego, a on złapał za moją dłoń i ją uścisnął, po czym znów się zaśmiał. - Co jest? - Zmarszczyłam brew.
- Nie, nic takiego. - Pokręcił głową, a ja zmierzyłam go wzrokiem. - Po prostu pomyślałem sobie, że jesteśmy tacy różni, a jednak podobni. - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na nasze splecione dłonie. Miał rację, bo moja była prawie biała, a jego ciemna. Jednak chcieliśmy podobnych rzeczy, myśleliśmy podobnie, lubiliśmy się bawić, kochaliśmy sport i to nas łączyło.
- Jesteśmy jak biała i mleczna czekolada. - zachichotałam, a on sprawił wrażenie jakby przez chwilę się zamyślił.
- Hej, podoba mi się to określenie! - zawołał i ledwo zdążyłam cokolwiek zrobić, on przeturlał się na mnie i zaczął łaskotać. Miałam łaskotki i to potworne, a on oczywiście lubił to wykorzystywać. Tak więc prosiłam, krzyczałam, ale on i tak musiał robić mi tym na złość. W końcu udało mi się od niego uwolnić i wygramoliłam się spod jego ciężaru. Ciężaru, choć przyjemnego. Na swojej połowie łóżka chciałam się podeprzeć, ale przeszkodził mi nagły przeszywający ból w kontuzjowanym nadgarstku. - Mała, wszystko w porządku? - zapytał Rafa, widząc mój grymas. Opadłam tylko bezsilnie na poduszkę.
- Byłam idiotką, że przyłożyłam wtedy tej dziewczynie. Przed taką walką... - jęknęłam, czując jak wszystko ze mnie uchodzi. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie, jakby wszystko było przeciwko mnie. Miałam głupie myśli, że nie będę mogła już boksować tak jak samo jak wcześniej, że nie stanę do walki z Kobrą. Chciało mi się płakać.
- Thaisa... - Przysunął się i odgarnął moje włosy, a ja lekko obróciłam głowę, by na niego spojrzeć. Po jego lekko zaskoczonej minie już czułam, że pewnie mam całe czerwone oczy i zaraz się popłaczę. Przylgnęłam do jego boku i schowałam twarz w klatce piersiowej. - Skarbie, będzie dobrze. - dodał, łapiąc za mój nadgarstek, przysuwając sobie go do ust i delikatnie całując.
- A jeżeli nie?
- Nie mów tak! - skarcił mnie i poczułam jak przesuwa do góry. - Spójrz na mnie. - powiedział i złapał za podbródek, unosząc go ku górze. - Gdzie ta silna i uparta dziewczyna, która wpadła do gabinetu brata, wydzierając się na niego i walcząca o swoje? - zapytał całkiem poważnie. - Nie chcę byś się poddała. Lekarz mówił, że jest coraz lepiej, a i tak masz jeszcze trochę czasu. Jesteś niesamowita i wiem, że wygrałabyś to nawet w gipsie. - mówił. Automatycznie poczułam się nawet lepiej. - Jeżeli będzie coś nie tak, odpuścisz, ale wszystko jest na dobrej drodze, więc walcz. Dla mnie. Pamiętaj, że wierzę w ciebie. - powiedział, a ja poczułam jak od środka cała topnieję. Takiego wsparcia zawsze potrzebowałam i on mi je dawał. Nie wiem co by było, gdybym miała takie załamanie, nie mając go.
- Wtedy znokautowałabym ją już po jednym ciosie... - szepnęłam z lekkim uśmiechem. - Obiecuję, Rafael. Dziękuję, że jesteś.
Musiałam przyznać bez zająknięcia, że Mazinho był świetnym kucharzem. Nawet okazało się, że kiedyś miał swoją restaurację w Barcelonie, ale odsprzedał ją, gdy Thiago przeniósł się do Monachium, a Rafael do Vigo.
Z Thaisą znalazłyśmy wspólny język, obie lubiłyśmy sport i słuchaliśmy prawie tych samych zespołów. Dostałam też zaproszenie do Vigo, z czego Mazinho się śmiał, że tam czeka mnie konfrontacja z Valerią, mamą Rafy. Na żarty chciał mnie trochę postraszyć swoją byłą żoną, ale rodzeństwo szybko temu zapobiegło. Ogółem spędziłam bardzo miłe popołudnie i wieczór, po którym zostałam odprowadzona pod same drzwi do swojego mieszkania przez Rafinhę, dostając do tego buziaka na dobranoc.
- Thaisa, jeszcze jedno! - zawołał, kiedy już naciskałam na klamkę, by wejść do środka. Odwróciłam się, a on wrócił i stanął tuż przede mną, słodko się uśmiechając. - Musisz mi coś obiecać... - Oparł się o framugę drzwi.
- Mam się bać? - zaśmiałam się, a wyraz jego twarzy stał się jeszcze słodszy niż był. Nawet nie wiedziałam, że tak można...
- Po prostu chciałbym żebyś przyszła jutro na mecz.
- I ci pokibicować? - Uśmiechnęłam się.
- No tak jakby. - Skinął głową. - Byłoby mi bardzo, bardzo miło!
- W takim razie będę. - odpowiedziałam twierdząco, a on szeroko się uśmiechnął i pochylił, składając słodkiego całusa na moich wargach.
- A to za co? - zawołałam za nim, gdy ten już kierował się drzwi windy. - Myślałam, że już dostałam buziaka na dobranoc. - zaśmiałam się.
- Ten był za całokształt. - Puścił do mnie oczko i zniknął za metalową zasuwą. Tylko pokręciłam głową, uśmiechając się sama do siebie.
Ubrana w koszulkę Barcelony z dwunastką na plecach i imieniem swojego chłopaka, usiadłam swoim zarezerwowanym miejscu. Po jednej mojej stronie miałam Liv, ubraną podobnie jak ja, tylko z innym numerem i imieniem. Odkąd zaczęła spotkać się z Marciem, zrobiła się z niej wielka i zagorzała fanka tego sportu. Po drugiej usiadł zaraz mój brat, który na meczach był częstszym bywalcem. Tuż przed samym meczem, dosiadło się do nas jeszcze dwie osoby, a mianowicie ojciec Rafaela i siostra, która od razu wymieniła się miejscem z Nacho, by siedzieć obok mnie. Sporo dyskutowałyśmy, a przed samym rozpoczęciem meczu, powiedziała, że koniecznie musimy sobie zrobić wspólne zdjęcie, które wstawiła na swój Instagram, oznaczając mnie i swojego brata.
W końcu się zaczęło. Rafinha wyszedł w pierwszym składzie, przez co bardzo się ucieszyłam. Mogłam zawiesić na nim swój wzrok i nic innego nie oglądać. Był tak skupiony na grze, jakby nic innego wtedy nie istniało. Kochał to co robił. Ja miałam tak samo, bo gdy byłam na ringu, tylko to się liczyło.
Rafa zagrał świetne 70 minut, bo chwilę później trener postanowił go zamienić na całkiem nowy nabytek, o którym wszędzie było głośno - na Luisa Suareza. Zbliżając się do linii bocznej, spojrzał na trybunę, na której siedziała nasza grupka, lekko się uśmiechając. Wiedziałam, że cieszył się z tego, że tutaj jesteśmy. Dawał z siebie wszystko dla mnie, dla swojego ojca i siostry, bo widzę, że dla Alcantarów więzy rodzinne są naprawdę ważne.
Nie musieliśmy na nich długo czekać po meczu. Tak jakby specjalnie dla nas się śpieszyli. Marc od razu porwał Livię ze sobą, a Rafa z nami został. Przywitał się z ojcem, moim bratem i siostrą, po czym podszedł do mnie i mocno się przytulił.
- Świetny mecz. - uśmiechnęłam się do niego.
- Tylko szkoda, że nie udało mi się strzelić dla ciebie gola. - szepnął.
- I tak byłeś niesamowity. - Wspięłam się lekko na palcach i ucałowałam go w policzek, a on objął mnie ramieniem i odwróciliśmy się do reszty, którzy nagle zaczęli rozmawiać na całkiem inne tematy, tak jakby wcale wcześniej nas nie obserwowali.
Podniosłam powieki i ujrzałam opadającą i unoszącą się klatkę piersiową, na której spoczywała moja głowa i dłoń. Rafa nadal spał, a przez to wyglądał tak czarująco i bezbronnie, a i jeszcze uroku dodawały mu te zmierzwione włosy, odstające na wszystkie strony. Automatycznie sama się uśmiechałam. Uniosłam się lekko i delikatnie podparłam, by mieć na niego dobry widok. Mogłam tak cały czas, bo wiedziałam, że nie znudzi mi się ten widok.
Leżeliśmy razem w jego łóżku, w jego sypialni, w jego mieszkaniu, w którym byłam pierwszy raz. Dzień wcześniej spędziłam tutaj połowę dnia, a później po prostu zostałam na noc.
- Przyglądasz mi się. - wymruczał, a ja się uśmiechnęłam. Wtedy otworzył oczy i sam się uśmiechnął. - Najpiękniejszy widok o poranku. - wyszczerzył się i cmoknął mnie w czubek nosa.
- Pomyślałam dokładnie o tym samym. - zaśmiałam się i przytuliłam do niego, a on złapał za moją dłoń i ją uścisnął, po czym znów się zaśmiał. - Co jest? - Zmarszczyłam brew.
- Nie, nic takiego. - Pokręcił głową, a ja zmierzyłam go wzrokiem. - Po prostu pomyślałem sobie, że jesteśmy tacy różni, a jednak podobni. - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na nasze splecione dłonie. Miał rację, bo moja była prawie biała, a jego ciemna. Jednak chcieliśmy podobnych rzeczy, myśleliśmy podobnie, lubiliśmy się bawić, kochaliśmy sport i to nas łączyło.
- Jesteśmy jak biała i mleczna czekolada. - zachichotałam, a on sprawił wrażenie jakby przez chwilę się zamyślił.
- Hej, podoba mi się to określenie! - zawołał i ledwo zdążyłam cokolwiek zrobić, on przeturlał się na mnie i zaczął łaskotać. Miałam łaskotki i to potworne, a on oczywiście lubił to wykorzystywać. Tak więc prosiłam, krzyczałam, ale on i tak musiał robić mi tym na złość. W końcu udało mi się od niego uwolnić i wygramoliłam się spod jego ciężaru. Ciężaru, choć przyjemnego. Na swojej połowie łóżka chciałam się podeprzeć, ale przeszkodził mi nagły przeszywający ból w kontuzjowanym nadgarstku. - Mała, wszystko w porządku? - zapytał Rafa, widząc mój grymas. Opadłam tylko bezsilnie na poduszkę.
- Byłam idiotką, że przyłożyłam wtedy tej dziewczynie. Przed taką walką... - jęknęłam, czując jak wszystko ze mnie uchodzi. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie, jakby wszystko było przeciwko mnie. Miałam głupie myśli, że nie będę mogła już boksować tak jak samo jak wcześniej, że nie stanę do walki z Kobrą. Chciało mi się płakać.
- Thaisa... - Przysunął się i odgarnął moje włosy, a ja lekko obróciłam głowę, by na niego spojrzeć. Po jego lekko zaskoczonej minie już czułam, że pewnie mam całe czerwone oczy i zaraz się popłaczę. Przylgnęłam do jego boku i schowałam twarz w klatce piersiowej. - Skarbie, będzie dobrze. - dodał, łapiąc za mój nadgarstek, przysuwając sobie go do ust i delikatnie całując.
- A jeżeli nie?
- Nie mów tak! - skarcił mnie i poczułam jak przesuwa do góry. - Spójrz na mnie. - powiedział i złapał za podbródek, unosząc go ku górze. - Gdzie ta silna i uparta dziewczyna, która wpadła do gabinetu brata, wydzierając się na niego i walcząca o swoje? - zapytał całkiem poważnie. - Nie chcę byś się poddała. Lekarz mówił, że jest coraz lepiej, a i tak masz jeszcze trochę czasu. Jesteś niesamowita i wiem, że wygrałabyś to nawet w gipsie. - mówił. Automatycznie poczułam się nawet lepiej. - Jeżeli będzie coś nie tak, odpuścisz, ale wszystko jest na dobrej drodze, więc walcz. Dla mnie. Pamiętaj, że wierzę w ciebie. - powiedział, a ja poczułam jak od środka cała topnieję. Takiego wsparcia zawsze potrzebowałam i on mi je dawał. Nie wiem co by było, gdybym miała takie załamanie, nie mając go.
- Wtedy znokautowałabym ją już po jednym ciosie... - szepnęłam z lekkim uśmiechem. - Obiecuję, Rafael. Dziękuję, że jesteś.
Rozdział jest, jeszcze zapraszam do siebie na podstronę, gdzie zostawiłam dla Was pewną wiadomość :) moje-coppernicana.blogspot.com